Inspiracje podróżnicze na przyszlość

Jak pisalam w poprzednim poscie wrocilismy z Filipin z glodem podrozowania a pare inspiracji na najblizsze wypady zaczerpnelismy z pokladowego magazynu KLM Holland Herald. Moze i Was cos skusi? Ja poki co obstawiam Isle of Skye i Paname.

 

 

 

 

FILIPINY – Wyjeżdżamy z niedosytem:-(

Wlasnie zasiedlismy w Business Lounge na lotnisku w Manila i oboje zalujemy ze juz pora wracac, chetnie bysmy zostali jeszcze conajmniej tydzien i polecieli na Palawan, hmmmm…. Albo wrocili do Kingfishera w Pagudpud hmmm:-(((. Zdecydowanie byloby jeszcze co zobaczyc i jesli kiedykolwiek bedzie nam jakos po drodze to na pewno sie zatrzymamy na Filipinach. Jesli w koncu zdecyduje sie na kitesurfing to juz mam miejscowke na nauke.

Najbardziej bedziemy tesknic za tutejsza kuchnia! Zupki z ryb i owocow morza nigdzie nie byly tak dobre!!!! A przede wszystkim nie jedlismy tutaj zadnego przetworzonego jedzenia ( w miejscach gdzie spalismy gotowali jak w domu i czekalo sie na obiad 2h) i czulismy sie swietnie caly czas. Zadnych deserow, zadnego ciezkiego alkoholu- spa po kazdym wzgledem. Oprocz jedzenia rozpieszczalismy sie takze masazami. No ja zdecydowalam sie tez na foot spa i pedicure aczkolwiek moje paznokcie u stop w wydaniu azjatyckim nie sa tym ksztaltem jaki lubie;-)! Tomasz zrobil golfowy shopping:-).
Pora abysmy podzielili sie z Wami paroma ciekawostkami:
1) W filipinskich toaletach zwykle nie ma papieru toaletowego. Sa tylko takie dupo- showerki jak my je nazywamy. A w hotelu w Vigan z racji 5 gwiazdek byla taka prawdziwa japonska toaleta z podgrzewana deska i z centrum dowodzenia co do tego gdzie ma showerek pryskac. Brak papieru to i tak nic w porowananiu z chinskimi kibelkami w ziemii gdzie trzeba robic ‘na narciarza’.
2) Wszelkich bialych turystow nazywa sie tutaj Americano nawet jak z Ameryki nie sa.
3) Jak zapewnie wiecie obowiazuja tutaj dwa jezyki urzedowe: filipino oparty na jezyku tagalog i angielski. No i tanglish czyli taki filipinski angielski. Nowe slowo ktorego sie nauczylismy to okreslenie na jajko sadzone. Nie mowia tutaj fried egg ale ‘ sunny side up’. Ladnie, prawda? No i z racji tego ze angielski nie ma formy grzecznosciowej a oni tutaj swego rodzaju pokore i sluzalczosc maja we krwi, zawsze dodaja slowka ‘mam’ (madame) i ‘sir’. Jeszcze w Inadiach myslalam ze uderze jak kolejny raz uslysze ‘mam’, ale tutaj jakos mi nie przeszkadzalo slyszane dziesiatki razy dziennie: good morning mam, thank you mam, yes mam, etc. Tomaszowi najbardziej sie podobalo jak nasz przewodnik po tarasach ryzowych w Banaue w miejscach stromych i waskich mowil: balance yourself, sir Thomas.
4) Rainy season- obecnie jest na Filipnach pora deszczowa i sprawdzajac pogode w jakimkolwiek regionie zawsze pokazywalo nam ze generalnie leje caly dzien non stop. Podczas gdy w rzeczywistosci swiecilo i grzalo i padalo w nocy lub wcale. Naprawde deszczowe pol dnia trafilo sie nam w gorach, ale akurat tam pogoda standardowo bardzo zmienna. Dwa ostatnie dni w Manilii to suche pielko nie do zniesienia ale prognozy pogody mowia ze duze zachmurzenie z szansa na opady.
5) Zauwazylismy ze ludzie tutaj nie pala papierosow i czesto na wjezdzie do miasta jej napisane ze to miasto jest non-smoking. Co jeszcze zwrocilo nasza uwage to fakt ze ludzie tutaj nie nosza okularow. Ja zakladam ze moze wzrok nie ma sie im od czego psuc, a Tomasz twierdzi ze po prostu nie stac ich na okulary nawet jak slabo widza. Sami wybierzcie czyja wersje wolicie.
6) Jak  widzieliscie na zdjeciach kraj biedny i w duzej wiekszosci domki ze slomy lub papieru ale oczywiscie stolica ma swoje super bogate dzielnice. W Makati City w Manilii maja super up- scale sklepy, fantastyczny wybor swietnych nieskazitelnie czystych restauracji, wypasne domy z ochrona wokol i pola golfowe gdzie czlonkostwo kosztuje 1 milion dolarow rocznie. Ale tuz poza Makati ludzie mieszkaja na ulicy w nieopisanym smrodzie i syfie. Kontrast jakiego w Europie na szczescie nia ma.
7) Kolejny raz spotkalismy w miejscach w ktorych spalismy ludzi z calego swiata i kolejny raz uslyszelismy ze jestesmy pierwszymi Polakami jakich spotykaja podczas swojej 6-miesiecznej podrozy. Smutne co?
8) Po raz kolejny okazalo sie ze mam jakis szosty zmysl do wyszukiwania super klimatycznych miejsc do spania. Tomasz nie byl za spaniem w hostelach i on zarezerwowal bezduszny hotel w Manilii na pierwsze dwie noce a pozniej pozwoli mnie znalezc nocleg na Bohol i po nim kazdy kolejny. Kazde miejsce w ktorym spalismy mialo serwis ‘pod bialych’, pyszne zdrowe  domowe jedzenie i wysmienite towarzystwo. Na Coco Farm mielismy bardzo uboga chatke w ktorej mielismy wrazenie ze spimy na podworku ale jedzenie i ludzie ktorych tam poznalismy sprawily ze bardzo smutno bylo wyjezdzac. Wieczory do poznych godzin spedzalismy na rozmowach przy jedzeniu tego co farma dala. Nasz rachunek za 3 noce i sniadania i kolacje, za taxi z lotniska i na lotnisko oraz za wycieczke po wyspie wyniosl okolo 350,00 pln. Tam poznalismy Gavina i Hilary z Los Angeles. On zajmowal sie w Holywood grafika filmowa -my to zawsze na jakich filmowcow trafiamy no! W Banaue spalismy w Village Inn prowadzonym przez Grahama Taylora- brytyjczyka ktory w prymitywnych chatkach w gorach zadbal o wszystko co biali luba i chcac miec a w jego restauracji podawano najlepsze chicken curry pod sloncem! No i full wypas English breakfast i herbatke Dilmah. W Vigan spalismy w najbardziej luksusowym hotelu w miescie i bylo luksusowow ale bezdusznie i bez towarzystwa i bez common roomu i wlasciwie bez wspomnien. No i wreszcie pora na Kingfisher- domki na samej plazy proste i takie ze standardem na najwyzszym poziomie z bardzo gustownym designem i jacuzzi w lazience. No ale ten standard noclegu to bez znaczenia, tutaj znow fantastyczne towarzystwo samego wlasciciela i przepyszne dania ze swiezo dostarczonych z okolicznych wod ryb. A do tego jedno z najlepszych cappucciono jakie kiedykowliek pilismy i tequila sunrise podczas zachodu slonca na brzegu oceanu. Z Kingfishera trafilismy do hostelu Our Melting Pot w Manilii gdzie stol w jadalni mial miejsca na okolo 15 osob i ludzie od switu dosiadali sie i rozmowom nie bylo konca choc kazdy byl z inego kraju. Tutaj w pierwszy poranek kiedy juz nie moglam spac zagadalam ze studentem stomatologii z Anglii ktory mial najbielsze zeby swiata! Nawet na reklamach nie maja tak bilaych jak on mial na zywo. Piekne!!!! Ah no i tutaj jadlam najlepsze pancackes w zyciu- mysle ze juz nigdzie nigdy takich dobrych nie spotkam:-(! Nieopisanie pyszne i na dodatek w ksztalcie pulchnych serduszek:-).
Ropzpisalam sie troche co? Poki co daje Wam oddech od lektury a na koncowe podsumowanie przyjdzie pora podczas 16 h lotu do Amsterdamu.
A jeszcze tydzien temu na zabloconych grzeskich drogach w Banaue mowilam Tomaszowi ze to moj ostatni raz w Azji i ze jesli kiedykowliek przyjdzie mi pomysl by tu jechac ma mi to przypomniec!!! Ale on pamieta ze to samo mowilam w Indiach, tam zarzekalam sie ze juz tylko Europa i USA! Gdyby kots mi teraz powiedzial ze moge sie wrocic i poleciec do Puerto Princessa to  nie waham sie ani minuty!

FILIPINY – Metro Manila

Bylo nam bardzo bardzo bardzo przykro pozegnac sie z Kingfisherem i z biala plaza w Pagudpud:-(:-(:-(:-(! Jak dla mnie to wlasnie jest to miejsce do ktorego chcialabym wrocic na Filipiny- zacisze w ktorym cala plaze ma sie dla siebie, nie wspominajac juz wysmienitej restauracji i towarzystwie jakimi rozpiescil nas Kingfisher Surf Resort.

No ale ruszylismy w trase liczaca 570 km i nauczeni doswiadczeniem dawalismy sobie na to 10h, ale to wciaz za malo! Srednia 40 km/ h i wierzcie naprawde szybciej sie nie da. Zdarzaja sie kilkusetmetrowe odcinki gdzie mozna jechac chwile 80 tka ale tylko do momentu kiedy nie wyjedzie z bocznej uliczki tricykl, cysterna czy ciezarowka zapakowana ponad wszelkie dozwolone normy wysokosciowe i wagowe. W 10h przejechalismy 400 km przez miasta i wioski i wraz ze zmrokiem dotarlismy na koncowy odcinek 170 km drogi platnej ekspresowej prowdzacej do samej Manilii. Tutaj rozwinelismy juz szalona predkosc 130 km/ h i ostatecznie po 12 h jazdy dotarlismy na lotnisko na ktorym oddawalismy samochod. Ufff! Tym razem bez kolizji i bez lapowek dla inspektorow ruchu drogowego, ale dla odmiany przez lekko podtopione okolice gdzie strach bylo wjezdzac w wode stojaca daleko jak wzrok siega.

Jak juz wjechalismy w ciemnosciach do Manilii, ktora jest ogromna, to okazalo sie ze namierzenie lotniska nie jest tak proste jak sie spodziewalismy- zadnych znakow! W szalonym nocnym ruchu brnelismy gdzies na oslep wjezdzajac w mniej lub bardziej slamsowe zakamarki az wreszcie poprosilismy taksowkarza aby nas eskorotowal na odpowiedni terminal. Szybko i sprawnie wyprowadzil nas na Skyway biegnacy wzdluz terminali ale niestety zgubilismy go tuz przed terminalem 3 i tym samym nie zaplacilismy za usluge:-(. Oczywiscie czekala nas jeszcze taksowka do hotelu i tym razem postanowilismy poswiecic wiecej czasu na research zeby nie znalezc sie w sytuacji sprzed dwoch tygodni. Ostatecznie skorzystalismy z tzw.coupon taxi- informuja klienta o stalej stawce w dana okolice i wreczaja parargon  taksowkarzowi ktory wiecej wziac nie moze niz napisane. I rzeczywiscie tak bylo.Spimy tym razem w biznesowym czystym i bardzo niefilipinskim Makati, o ktorym pisalismy wczesniej. Ja mam juz na tyle dosc Azji ze dla relaksu wybralismy  dzien w Makati pelnym luksusu pod kazdym wzgledem: restauracje, bary, condominia dla expatow i bogaczy, pola golfowe, super samochody, etc. Planu wlasciwie nie mielismy i po sniadaniu wybralismy sie polezec na trawce w parku a stamtad poszlismy na pyszny lunch a pozniej na zakupy do sklepu golfowego (tzw.proshopu:-)) i ostatecznie podjechalismy na zachod slonca na Roxas Boulevard. Niestety spacerownik wzdluz oceanu nie jest tak przyjemny jak chocby Malecon w Hawanie i ku naszemu zdziwieniu spora czesc to nieznosnie cuchnacy slams- ludzie mieszkaja pod murkiem postawionym wzdluz brzegu. Nie zabawilismy dlugo zatem, ale powrot takskowka zajal nam sporo ponad godzine- wieczorem ruch uliczny poteguje sie znaczaco i ma sie wrazenie ze wszystko stoi. Choc, jak mowia lokalni, prawdziwy paraliz i totalne wstrzymanie ma miejsce przy ulewnym deszczu. No ale juz w Makati poszlismy cos zjesc na night market. Wybor byl szeroki wiec zeszlo nam nim sie na cos zdecydowalismy a jak zakupilismy jedzonko okazalo sie ze nie bardzo jest gdzie usiasc bo stoly zajete wszytskie. Wiec przycupnelismy z boku na krawezniku gdzie stal jeden stol a przy nim grupa mlodych ludzi ktorzy zaraz zaoferowali nam miejsce. Ociagajac sie troche przyjelismy zaproszenie i usiedlismy z lokalnymi przy jednymj stole. Zjedlismy, podziekowalismy i poszlismy dalej a wracajac zorientowalismy sie ze dokladnie ta sama ekipa zza stolu to grupa muzyczna wystepujaca w dzisiejszy wieczor. Wiec stanelismy przed ‘festynowa’ scena i posluchalismy znajomych i pobujalismy sie do rytmu, lub nawet poza rytmem;-)!!

Ostatni wieczor w Pagudpd:-)

 

 

 

 

 

FILIPINY – Pagudpud

Po gorskiej przygodzie ponioslo nas na rajskie plaze Pagudpud. Nawet jesli niektorzy z Was orientuja sie w glownych turystycznych destynacjach Filipin, to na pewno nie slyszeliscie o Pagudpud. Wyspy na ktore naprowadzaja wszelkie przewodniki, reklamy, i oczywiscie trasy lokalnych linii lotniczych to : Palawan, Cebu, Boracay i Bohol. Z racji tego ze Cebu i Bohol sa najbardziej przewidywalne i najspokojniejsze pogodowo w trakcie pory deszczowej, wybralismy sie na Bohol a stamtad na mniejsza wyspe Panglao, jak juz wiecie z wczesniejszych postow. Boracay i El Nido na Palwanie oczywiscie zachecaly ale po pierwsze uznalismy ze nie ma sensu bo podobno tam ciagle leje, a ponadto, a moze przede wszystkim, wiemy juz ze nalezy unikac wszystkiego co szeroko reklamowane i tym samym do bolu skomercjalizowane. Jak pamietacie super hiper plaza na Panglao okazala sie byc porazka, a ta o ktorej nikt nie slyszal egzotyczna oaza spokoju.

Wiec idac dalej pod prad my pojechalismy na sama polnoc wyspy Luzon do Pagudpud zwanym Boracay’em polnocy ale zupelnie niepopularnym i nieznanym zagranicznym turystom. I pomimo ze nie bylismy na Boracay, mozemy spokojnie zalozyc ze raj jest wlasnie tutaj z dala od tlumu i plazowych bazarow. Pewnie zastanawiacie sie jak wpadlismy na to zeby pojechac do Pagudpud skoro to niby takie nieodkryte i nieznane. Otoz przeczytalismy na blogu pewnej Polki ktora mieszkala tutaj 3 lata. Ona,  jak sama przyznawala, zupelnie nie byla amatorem plazowania i rajskich plaz ale zaliczyla wszystkie na Filipinach i plazy z bialym piaskiem w Pagudpud dala najwyzszy rating. Zaufalismy pani Kasi i bingo! Znalezlismy online Kingfisher Surf Resort ktory znajduje sie na samej plazy na totalnym odludziu- nie da sie tu trafic przypadkowo gdyz z glownej drogi jedzie sie tutaj prawie 10 km kamienista nieubita sciezka wzdluz ktorej nic nie ma. Wlasciciel, byly biznesmen przemyslu naftowego, najpierw sam sie tutaj przeprowadzil a pozniej za namowa znajomych expatow zrobil fantastyczny resort na koncu swiata. Kingfisher oferuje klimatyzowane chatki z drewna jak i murowane- przestrzenne, z gustem urzadzone, a niektore nawet z w pelni wyposazona kuchnia i lazienka z jacuzzi. Restauracja serwuje przepyszne jedzenie w domowym wykonaniu- Tomasz wlasnie sie delektuje sashimi ze swiezego tunczyka dzis dostarczonego. Jak dla mnie za pozno na jedzenie, wiec zostaje przy tequila sunrise;-). Spimy w domu na plazy doslownie, jak otworzymy drzwi to widzimy ocean- czego mozna chciec wiecej? Tomasz dzis nawet home office robil na plazy- tak to mozna pracowac, co? Goscmi jako takimi jestesmy tutaj jedynymi, ale wieczorami w restauracji i w plazowym barze mamy towarzystwo mieszkajacych w Kingfisher lub w okolicy pracownikow z Danii ktorzy stawiaja tutaj wiatraki dla Siemensa. Jak podkresla sam walsciciel, nie przyjmuja tutaj nikogo z ulicy i nie reklamuja sie specjalnie bo chcac zostac takim sekretnym miejscem ktore bedzie sie reklamowalo samo dzieki tym ktorzy tutaj dotarli. Ja sama chetnie bym tu wrocila na dluzej i sporobowala kite surfingu w ktorym wlasnie Kingfisher sie specjalizuje.

 

FILIPINY – Ludzie, którzy nas spotkali

Staramy sie zanurzac w lokalna kulture i normalne codzienne zycie ludzi. Czasem moze sie Wam wydawac ze wchodzimy im do domu z butami, ale zawsze na ich zaproszenie. Kiedy chodzilismy po ryzowych tarasach w strugach deszczu z lokalnym przewodnikiem zapoznanym w Native Vilage Inn, on zapraszal nas do domow po drodze na krotka przerwe. Zwykle zachodzilismy tylko na podworko, ale zdarzylo sie nam tez przyjac zaproszenie na kawe i dluzsza pogawedke, co zobaczycie na zdjeciach. W miejscach ktore odwiedzamy zawsze poswiecamy duzo czasu na to aby byc blizej lokalnego zycia i aby znalezc kogos kto bylby szybkim lacznikiem do lokalnej spolecznosci. Inaczej wystarczy przyjechac turystycznym busikiem, zerknac na przereklamowane czesto spoty i mozna wracac. My wrecz unikamy wszelkich wycieczek do must-see atrakcji a rozgladamy sie tym co prawdziwe i nieoczywiste i zwykle oddalone od tzw. centrum. Dlatego teraz mozemy sie z Wami podzielic ciekawymi portretami. Pierwszy przedstawia naszego insidera z tarasow ryzowych, Waltera, ktory ciagle zul bitter nuts i mial od tego nie tylko pomaranczowe zeby ale i lekkiego haja potegujacego sie wraz z uplywajacym dniem i iloscia przezutej uzywki. Na nastepnych zdjeciach rodzina Waltera.

 

 

 

FILIPINY – Filipińskie kilometro- godziny

Filipińskie kilometro-godziny

Jak wiecie z poprzedniego opisu naszej podrozy z Manilii do Banaue, sama jazda samochodem po Filipinach to juz czesc przygody.

Nauczylismy sie juz przeliczac kilometry na godziny i mnozyc czas dojazdu podawany przez Google Maps razy 3. I cieszymy sie jak jest cementowa droga a nie grzaskie bloto.

Droga do naszego Native Vilage Inn liczyla kolo 10 km a zajmowala godzine i przyprawiala mnie o bol glowy i karuzele w zoladku- huk silnika, zapach spalin, silne wstrzasy. I pokonalismy ja tricyklem Survivor 2 szesc razy, dzielnie i bez wypadku:-)!

Z Banaue wybralismy sie w podroz do Vigan i  pierwsze 150 km z Banaue do Tagudin zajelo nam 6h, a cala trasa w sumie 8h. No zdecydowanie wiecej niz przewidywany dojazd Google, no ale on chyba nie wie ze droga prowadzi przez wysokie gory czesto juz w chmurach i z ciaglym zagrozeniem osuwania sie ziemii i odrywania skal. Wiec mozecie sobie wyobrazic z jakim strachem sie jedzie mijajac co chwile ostrzezenia o tresci: slow down: falling rocks, slow down: area prone to landslide. No i tak czlowiek spowalnia do 20 km/ h i jakos wiecej nie da rady wyciagnac, szczegolnie jesli co chwile wyjezdza przed nim tricykl. Albo po prostu jedzie przez osade i zycie mieszkancow przyciaga uwage.

 

FILIPINY – Going North!!!!

Going North!

W sloneczny poranek zjedlismy ostatnie pyszne sniadanie na Coco Farm, pozegnalismy sie z para z ktora spedzilismy caly poprzedni dzien i pol nocy i udalismy sie na lotnisko na wyspie Bohol. Linie Cebu Pacific bezpiecznie dostarczyly nas do Manilii skad chcielismy od razu wyruszyc w droge na polnoc Luzonu.

Postanowilismy ze wynajmiemy samochod. Oczywiscie nie obylo sie bez proby naciagniecia nas na PHP 3500 za dzien, ale my bylismy gotowi zaplacic max PHP 2000 i na tym stanelo. Aczkolwiek na dosc nieoficjalnej drodze gdyz pani z biura Hertza slyszac nasza cene wykonala dwa telefony i powiedziala ze za niedlugo odbierze nas shuttle i zawiezie do biura. Rzeczywiscie podjechal van taxi ale tam gdzie nas zabral to nie bylo zadnego biura, co najwyzej parking na tylach jednego z czterech terminali. Podjechal szef w bialej koszuli i zostawil nam Toyote Vios podpisujac wczesniej umowe na ktorej podalismy tylko jedno imie i nazwisko i zaplacilismy gotowka. Tak wlasciwie to nie wiem jakby nas scigano gdybysmy tego samochodu nie oddali. Nie maja zadnych namiarow z paszportu i nie widzieli naszej karty kredytowej. Pan tylko dodal ze ubezpieczenie jest i ze obowiazuje nas w razie szkody wklad wlasny PHP 3000 (200,00 pln). No i dal wszelkie dokumenty samochodowe jak nalezy.

Wyruszylismy w dziki ruch Manilii. Nie jest tutaj tak zle jak w Indiach ale wciaz zajelo nam prawie 2h nim wydostalismy sie z miasta na droge ekspresowa na polnoc. No ale nie tak od razu wyjechalismy. Wyobrazcie sobie ze okolo 3 km przed zjazdem na trase zatrzymal nas policjant i powiedzial ze zlamalismy prawo gdyz nasza rejestracja ma ostatnia cyferke 8 a w czwartki nie moga sie poruszac po Manila Metro samochody z koncowka 7 i 8. What the f……? Kara PHP 2100 i niemoznosc wyjazdu. Tlumaczenie sie niewiedza nie robi, wiec zostaje opcja lapowki bo coz innego. Ostatecznie pan oficer bierze PHP 1000 (70,00 pln) i oferuje eskorte do zjadu zebysmy unikneli tej samej sytuacji z innymi stojacymi dalej policjantami.

W najblizszym Starbucks zatrzymalismy sie kawe i darmowy net i sprawdzilismy ze nasza trasa to okolo 500 km i wedlug Google 5.50 h jazdy. Oj dluga droga jeszcze przed tym Google aby byl naprawde wszechwiedzacy. Na obecna chwile jestesmy madrzejsi od Googla a szczegoly zaraz.

Zaczelo sie dobrze gdyz pierwsze 200 km zrobilismy bardzo szybko platnymi drogami ekspresowymi. No szlo swietnie do czasu az sie skonczyly. Kolejne 100 km zajelo nam juz okolo 2h i jak juz wreszcie dotarlismy do miasta ktore bylo naszym kierunkiem caly czas to bylo ciemno i lalo non- stop. Jadac spokojnie  przez zalane Baguio zostalismy zaskoczeni przez pana taksowkarza ktory zaczal cofac z parkingu i nie widzial nas jadacych wolno glowna droga i wjechal w nas! Jechalismy naprawde wolno pozwalajac skrecic na parking samochodowi przed nami wiec szkoda to wcisnieta boczna czesc przedniego zderzaka. Ale pan taksowkarz oczywiscie chcial zwiac, na szczescie swiadkowie zdarzenia lokalni kolesie sila nie pozwolili mu ruszyc i od razu wezwali policje. Powiedzieli nam ze skoro ewidentnie jego wina to koniecznie powinnismy miec na to raport policji i najlepiej zeby nam dal nasz wklad wlasny. Policja dojechala bardzo szybko ale kazali zaczekac na drogowke. Panowie z drogowki popatrzyli, fotki zrobili, prawa jazdy zatrzymali i kazali jechac za soba na komende. Tam sporzadzili raport i zazadali aby kierowca taxi dal nam na wklad wlasny. On wezwal wlasciciela korporacji bo sam mial pare zmietolonych setek i pan nas mile zaskoczyl przepraszajac i oferujac nocleg i kolacje i przy tym wyplacajac nam PHP 4000 w gotowce. Bilans: kolejne 2 h w plecy! Wciaz jeszcze spedzilismy troche czasu na komisariacie pytajac panow jak dalej jechac w tych filipinskich ciemnosciach i w deszczu. Oni powiedzieli nam ze mamy jechac dluzsza droga niz my planowalismy ale na pewno przejezdna, bo wiele nie jest po niedawnym tajfunie. No i ruszylismy droga kreta nieziemsko przez gory we mgle wjezdzajac na 2900 mnp i w dol i znow w gore. Odcinki bez cywilizacji zadnej, kilometry ledwo sie posuwaly, w przeciwienstwie do szybko uplywajacego czasu. W jednym domow w ktorym swiecilo sie swiatlo chcialismy zapytac gdzie w ogole jestesmy ale nie dosc ze nikt nie otworzyl nam drzwi ani nie reagowal na zawolania przez okno bez szyb, to jeszcze ja w ciemnosciach wpadlam w kaluze po kostki. Kolo 2.30 mielismy juz mega stresa gdzy konczylo sie paliwo a my nawet nie wiedzielsimy gdzie jestesmy bo od paru godzin zadnego znaku drogowego. Mijalismy raz na dlugi czas stacje ale albo zamknieta albo i tak oferujaca tylko diesel. W koncu wypatrzylam ze na jedenj stacji posrodku niczego spi pan na lawce obok dystrybutorow i zajechalismy i zaczelismy go budzic. Pan wyrwany ze snu powiedzial nieprzytomnie: “open a las quatro”. Nie wiem czy my bylismy juz tak zmeczeni ze slyszelismy hiszpanski czy on naprawde mowil po hiszpansku? Ja jednak sie nie poddalam i nie przestalam go prosic zeby sie ruszyl. W koncu obudzil wlasciciela ktory odpalil dystrybutor i nalal do pelna, uff! No,wiec duzo spokojniejsi ruszylismy dalej w nieznane. Kolo 3.00 juz naprawde nie moglismy dluzej ciagnac ( minelo 13h od wyjazdu z Manilii) i zaparkowalismy na stacji i pospalismy do 5.30. Wraz ze wschodem slonca ruszylismy dalej i kolo 8.00 dojechalismy do celu: Banaue. I teraz uwaga: w centrum miasta w gaszczu taksowek i autobusow i jeepney’ow i przewodnikow- kierowcow zapytalam goscia jak dojechac do Native Village Inn- naszej miejscowki i on na to: ” madame, are you going to Sir Graham? I am working form him and I am from Village Inn”. Uwierzycie! To byla szansa jedna na 100 i trafiona. No wiec eskorte juz mielismy ale droga to 11 km grzaskiego blota wiec nie nasza Toyotke. Zatem samochod zostawilismy gdzies u ‘sasiadow’ a my pojechalismy dalej tricyklem. Oj dawno juz nie mialam takich wstrzasow zoladka! Droga kreta i wyboista i nierowna i blotnista tak ze nawet temu tricyklowi nie dawalam szans. Ale kierowca specjalista krecil ostroznie i po godzinie bylismy w Village Inn. Miejsce prowadzone przez Brytyjczyka ktory doskonale wiec czego potrzebuja biali turysci:-). Spimy w charakterystycznej dla prowincji Ifugao chatce ale w srodku ma swiatlo gorne i lampke nocna i poleczki i lustro a obok chatki sa murowane prysznice z ciepla woda i czyste pachace reczniki. Restauracja serwujaca przawdziwe English Breakfast i najlepsze warzywa w curry jakie jadlam w zyciu. Ale to wszystko nic! Widok z Village Inn jest z kazdej strony na tarasy ryzowe- tego nie da sie opisac, ale oczywiscie beda zdjecia. Nie teraz bo Internet w Inn mamy tylko dzieki hot spotowi z telefonu wlascicielki wiec slabiutki i fotki nie pojda ale przy najblizszej okazji wkleimy. Aha no i poki co jestesmy jedynymi goscmi tutaj i cala oddana obsluga tylko dla nas. A najwiekszym skarbem jest kierowca magik ktory juz 3 razy zafundowal nam godzinna podroz w spalinach i halasie motorka po grzaskim bagnie i przede wszystkim wiele informacji na temat okolicy. A wiec poczawszy od panow policjantow poprzez panow ze stacji noca i konczac na kierowcy tricykla mamy szczescie do mega zyczliwych Filipinczykow. I to jest przygoda!!!!!! Czy ktos nam zazdrosci?!!!