It has been 2 months now when we were presenting our travel photography from Zanzibar at Relax Cafe Bar in Warsaw.
Category: people
ZANZIBAR-Safari Blue
Poniżej pare zdjęć z naszego Safari Blue.
Wypłynęliśmy z rana na tradycyjnej zanzibarskiej żaglówce o nazwie dhow, choć początkowo bez żagla a z silnikiem żeby było szybciej:-). Pierwszą atrakcją było pływanie w oceanie w poszukiwaniu rozgwiazd. Jak widać na zdjęciach sukces pełen. Omar obiecał mi strafish swimming na 95%, a wyszło na pełne 100%.
Następnie dopłynęliśmy do Disappearing Island- wyspy która wynurza się z odpływem a znika pod wodą z przypływem. Zobaczycie sami jak najpierw na niej plażujemy a popołudniu odpływamy od niej i widać tylko cienką plamkę piasku. Woda wokół wysepki krystalicznie czysta i ciepła jak zupa. Podczas gdy my się moczyliśmy na brzegu, Omar przygotował dla nas owoce na przekąskę.
Po odpłynięciu od wyspy zatrzymaliśmy sie na snorkeling przy rafie koralowej. Fun byl wielki, fantastycznie bylo pływać w towarzystwie kolorowych rybek nad samą rafą i przyglądać się tej podowodnej przyrodzie. Jedynym minusem była mega słona woda Oceanu, ja już po pewnym czasie musiałam się poddać bo nie mogłam znieść tej soli w ustach, wrrr.
Po snorkelingu przyszedł czas na ucztę z owoców morza a po niej spacer namorzynowym lasem ktory akurat był suchy.
Powrót łodzią na której faly bujały nas konkretnie a woda chlapała tak że koszulki można było wykręcać. Ale jak często zdarza się taka frajda?
ZANZIBAR-The Rock & Sunset Beach
W Nowy Rok wybraliśmy się na przejażdżke na druga stronę wyspy żeby zobaczyć The Rock Restaurant i Sunset Beach.
Trafiliśmy na zdecydowanie dziksze tereny, bardziej naturalne i nie opanowane przez hotele i biznes wszelki. Sunset Beach okazała się być zupełnie dzika z jednym hipsterskim barem w zasięgu naszego wzroku i prywatna willą. Niewiele też miała do zaoferowania plaża przy której jest The Rock. Jeden hipsterki hotel/hostel i wiejskie chaty. Wszystko to miało inny klimat- luźny, naturalny, dziki, zapuszczony troche. Do The Rock dowożono zapasy żywności i zapraszano do łodzi z towar turystów chętnych odwiedzić restauracyjke a nie majacych ochoty na moczenie sie w oceanie. Podczas odpływu do kanjpki można przejść sucha noga ale przy popołudniowym przypływie już nie. Jak juz zbieraliśmy się do wyjścia to podszedł do mnie chlopczyk z dwiema przepięknymi muszlami znalezionymi na tej plaży i sprzedał mi za “one dola”. Nie odmówiłam bo byłam pod ogromnym wrażeniem muszli i aż nie mogłam uwierzyć że sa prawdziwe ale chłopczyk kazał mi posłuchać szumu na dowód że sa! Zreszta skad by je mial jak nie z oceanu?
Po dotarciu na Sunset Beach postanowilismy popływać troche w oczekiwaniu na zachód słońca a Omar w tym czasie przygotował nam owocowa ucztę. Mango starczy mi na życie i chyba juz nawet na mago-lassi się nie skuszę.
Sami zobaczcie jak było na The Rock i na Sunset Beach!
ZANZIBAR-Spice Farm & Prison Island
Zacznę od tego że oczywiście nie zapisaliśmy się na żadną wycieczkę sprzedawana w hotelu. Za to skorzystaliśmy z kontaktu do lokalnego młodego chłopaka o imieniu Omar (Alicja i Tomek wielkie dzieki!!!) i daliśmy mu szansę sprostania naszym oczekiwaniom co do wyspy. Przyjechaliśmy tutaj z konkretną “to do list” bo w styczniu udało się nam zaliczyć tylko Stone Town i Fish Market w Kigomani, a to niewiele. Pierwszy dzień z Omarem za nami i zdecydowanie przekroczył nasze oczekiwania. Więc już polecamy tym co planują wyjazd na Zanzibar (nawet jeśli słabo znają angielski).
Omar Mussa/ mail: omarmussa52@yahoo.com/ telefon: +255 777 162 360/ http://www.dailytour.co.nf
Otóż, zaczęliśmy od wizyty na Farmie Przypraw (Spice Farm) . Ale nie na takiej turystycznej zatłoczonej ale na spokojnej prywatnej gdzie byliśmy jedynymi gośćmi. I między innymi zobaczyliśmy jak rośnie cynamon, gałka muszkatołowa, kardamon, imbir, henna, kurkuma, chilli, goździki, vanilia, awokado, marakuja, czerwony banan, rambutan, chlebowiec, liczi, mango, trawa cytrynowa, pieprz, kawa, i nie pamiętam co jeszcze. Cała wycieczka była dla nas swego rodzaju quizem – nim nam Omar powiedział nazwę rośliny próbowaliśmy zgadywać i muszę się pochwalić że ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu wygrałam z Tomaszem lekką przewagą. Ale to tylko dlatego że niedawno przerabiałam z dziećmi w szkole materiał dotyczący tego skąd pochodzi jakie jedzenie i sama dowiedziałam się że vanilia to fasolki a cynamon pochodzi z kory drzewa więc dziś zabłysnęłam;-). Tomasz był zdecydowanie lepszy w rozpoznawaniu po liściach tych roślin które jadalny korzeń mają w ziemii. Na koniec wycieczki mieliśmy ucztę owocową z tego co widzieliśmy na drzewach a także dostaliśmy prezenty: kapelusz męski, krawat, koronę dla królowej, kolczyki, naszyjnik, torebkę:-). Aha, dowiedzieliśmy się też, że rośliną którą bardzo trudno się hoduje tutaj to aloes i jeśli ktoś ma go w domu to znaczy że jest bogaty. Nasz przewodnik zatem mówił że my możemy sobie przyjechać na Zanzibar na wakacje bo mamy aloes vera.
Ah zapomnialam powiedzieć że Omar nastawiony jest na polskich turystów których jest tutaj coraz więcej i sporo mówi po polsku. Nawet nas zaskoczył tlumaczeniem swahilskiego „pole,pole”. Otóż „pole, pole,” znaczy ‚powoli, nie spiesz się, wyluzuj”. A polska wersja przedstawiona nam przez Omara: „powoli, powoli, bo się wypierdoli”.
Wiec powoli powoli udaliśmy się ze Spice Farm na Prison Island żeby zobaczyć ogromne zółwie. Najstarszy ma 192 lata, a dożywaja one do 200 lat i dorosłe osobniki ważą około 200 kg. Prison Island ani dziś ani nigdy wcześniej nie była więźeniem a służyła jako szpital dla chorych niewolników. W Stone Town był duży bazar niewolników i ci którzy chorowali trafiali do szpitala na Prison Island a jak zmarli to przewożono ich na wyspę obok zwaną Grave Island.
Jakby wrażeń było mało, po dopłynięciu do lądu łódka która znów była tylko dla nas, udaliśmy sie na spacer po Stone Town. Ale to już była atrakcja odgrzewana i wszystkie kąty wyglądały znajomo i na długo nas nie zatrzymały. Nawet na małą przekąske poszliśmy do tej samej hiszpańskiej Taperii co w styczniu i wszystko było tak samo dobre.
ZANZIBAR- Kiwengwa Beach
I znów jesteśmy na Zanzibarze!!! W styczniu byliśmy tutaj tylko 4 dni i postanowiliśmy wrócić. Przyznam szczerze że nie sądziliśmy ze wrócimy jeszcze w tym samym roku ale nie narzekamy:-)
Zacznę od podrózy której trochę się obawialiśmy z racji tego że lecieliśmy czarterem pełnym tzw ‚leżaków’ a nie rejsowym KLM jak zawsze. Ale nie było wcale żle, dostaliśmy super miejsca o numerach 4A i 4B i nawet załapaliśmy się na darmowy serwis jedzeniowy jak w normalnej linii lotniczej. Towarzystwo spało bo lot był nocny, my zresztą też, i jakoś szybko zleciało.
W pierwszy dzień z racji słabej formy po nocy w samolocie zdecydowaliśmy się tylko na plażowanie a o 21.00 juz smacznie spaliśmy. W drugi dzień z pełną premedytacja wybraliśmy po raz kolejny leżak na białym piaseczku miękkim jak
mąka ale tym razem z dobrą lekturką. Tomasz czyta „No Logo” Naomi Klein a ja „Genialną Przyjaciółkę” Elleny Ferrnate. Obydwie pozycje serdecznie rekomendujemy, no ale nie o książkach mi tu pisać.
W styczniu byliśmy w bardo malym hotelu z infinity pool i z plażą zatoczka która pojwiała sie podczas odpływu i znikała przy przypływie. Tym razem mamy plażę z prawdziwego zdarzenia- szeroka i dlugą i strzeżoną przez Masajów. Co mam na myśli pisząc strzeżoną? Otóż otwarta plaża to łatwy dostęp dla lokalnych handlarzy którzy oferują wycieczki i rejsy statkiem itp, ale nie mogą podejść pod leżaki plażujących ani nawet zbyt blisko nich gdyż nie pozwala na to linia stojących na straży Masajów. Przyznam szczerze że daje to ogromny komfort plażowania bo nie ma nic gorszego niż bycie co chwila atakowanym przez sprzedawce koralików maści wszelkiej. Ponadto leżaki hotelowe ułożone są bliżej hotelu i dalej od hotelu więc można wybrać plażowanie z muzyką dobiegającą z baru lub bez. No ale nie samą plażą żyje człowiek na wakacjach wiec dnia trzeciego poniosło nas na cały dzień.
USA – New York Halloween
SCOTLAND – Isle of Skye
ZANZIBAR – Fish market
Here are some pictures from a local fish market. It was so local that the white faces of ours really stood out. To make it worse, all the people were asking each other what we were doing there and why we were trying to take pictures.
TANZANIA – Faces of Africa
BRASIL – Sao Paulo
What is the best way to fight with jet leg? Well, for me it is just a walk longer or shorter. So I did it again in Sao Paulo. Well, it must be a reason to walk as well, either following the golf ball or looking at the universe thru the lens. This time I picked second option…
ITALY – Rome
FILIPINY – Metro Manila
Bylo nam bardzo bardzo bardzo przykro pozegnac sie z Kingfisherem i z biala plaza w Pagudpud:-(:-(:-(:-(! Jak dla mnie to wlasnie jest to miejsce do ktorego chcialabym wrocic na Filipiny- zacisze w ktorym cala plaze ma sie dla siebie, nie wspominajac juz wysmienitej restauracji i towarzystwie jakimi rozpiescil nas Kingfisher Surf Resort.
No ale ruszylismy w trase liczaca 570 km i nauczeni doswiadczeniem dawalismy sobie na to 10h, ale to wciaz za malo! Srednia 40 km/ h i wierzcie naprawde szybciej sie nie da. Zdarzaja sie kilkusetmetrowe odcinki gdzie mozna jechac chwile 80 tka ale tylko do momentu kiedy nie wyjedzie z bocznej uliczki tricykl, cysterna czy ciezarowka zapakowana ponad wszelkie dozwolone normy wysokosciowe i wagowe. W 10h przejechalismy 400 km przez miasta i wioski i wraz ze zmrokiem dotarlismy na koncowy odcinek 170 km drogi platnej ekspresowej prowdzacej do samej Manilii. Tutaj rozwinelismy juz szalona predkosc 130 km/ h i ostatecznie po 12 h jazdy dotarlismy na lotnisko na ktorym oddawalismy samochod. Ufff! Tym razem bez kolizji i bez lapowek dla inspektorow ruchu drogowego, ale dla odmiany przez lekko podtopione okolice gdzie strach bylo wjezdzac w wode stojaca daleko jak wzrok siega.
Jak juz wjechalismy w ciemnosciach do Manilii, ktora jest ogromna, to okazalo sie ze namierzenie lotniska nie jest tak proste jak sie spodziewalismy- zadnych znakow! W szalonym nocnym ruchu brnelismy gdzies na oslep wjezdzajac w mniej lub bardziej slamsowe zakamarki az wreszcie poprosilismy taksowkarza aby nas eskorotowal na odpowiedni terminal. Szybko i sprawnie wyprowadzil nas na Skyway biegnacy wzdluz terminali ale niestety zgubilismy go tuz przed terminalem 3 i tym samym nie zaplacilismy za usluge:-(. Oczywiscie czekala nas jeszcze taksowka do hotelu i tym razem postanowilismy poswiecic wiecej czasu na research zeby nie znalezc sie w sytuacji sprzed dwoch tygodni. Ostatecznie skorzystalismy z tzw.coupon taxi- informuja klienta o stalej stawce w dana okolice i wreczaja parargon taksowkarzowi ktory wiecej wziac nie moze niz napisane. I rzeczywiscie tak bylo.Spimy tym razem w biznesowym czystym i bardzo niefilipinskim Makati, o ktorym pisalismy wczesniej. Ja mam juz na tyle dosc Azji ze dla relaksu wybralismy dzien w Makati pelnym luksusu pod kazdym wzgledem: restauracje, bary, condominia dla expatow i bogaczy, pola golfowe, super samochody, etc. Planu wlasciwie nie mielismy i po sniadaniu wybralismy sie polezec na trawce w parku a stamtad poszlismy na pyszny lunch a pozniej na zakupy do sklepu golfowego (tzw.proshopu:-)) i ostatecznie podjechalismy na zachod slonca na Roxas Boulevard. Niestety spacerownik wzdluz oceanu nie jest tak przyjemny jak chocby Malecon w Hawanie i ku naszemu zdziwieniu spora czesc to nieznosnie cuchnacy slams- ludzie mieszkaja pod murkiem postawionym wzdluz brzegu. Nie zabawilismy dlugo zatem, ale powrot takskowka zajal nam sporo ponad godzine- wieczorem ruch uliczny poteguje sie znaczaco i ma sie wrazenie ze wszystko stoi. Choc, jak mowia lokalni, prawdziwy paraliz i totalne wstrzymanie ma miejsce przy ulewnym deszczu. No ale juz w Makati poszlismy cos zjesc na night market. Wybor byl szeroki wiec zeszlo nam nim sie na cos zdecydowalismy a jak zakupilismy jedzonko okazalo sie ze nie bardzo jest gdzie usiasc bo stoly zajete wszytskie. Wiec przycupnelismy z boku na krawezniku gdzie stal jeden stol a przy nim grupa mlodych ludzi ktorzy zaraz zaoferowali nam miejsce. Ociagajac sie troche przyjelismy zaproszenie i usiedlismy z lokalnymi przy jednymj stole. Zjedlismy, podziekowalismy i poszlismy dalej a wracajac zorientowalismy sie ze dokladnie ta sama ekipa zza stolu to grupa muzyczna wystepujaca w dzisiejszy wieczor. Wiec stanelismy przed ‘festynowa’ scena i posluchalismy znajomych i pobujalismy sie do rytmu, lub nawet poza rytmem;-)!!
Ostatni wieczor w Pagudpd:-)
FILIPINY – Pagudpud
Po gorskiej przygodzie ponioslo nas na rajskie plaze Pagudpud. Nawet jesli niektorzy z Was orientuja sie w glownych turystycznych destynacjach Filipin, to na pewno nie slyszeliscie o Pagudpud. Wyspy na ktore naprowadzaja wszelkie przewodniki, reklamy, i oczywiscie trasy lokalnych linii lotniczych to : Palawan, Cebu, Boracay i Bohol. Z racji tego ze Cebu i Bohol sa najbardziej przewidywalne i najspokojniejsze pogodowo w trakcie pory deszczowej, wybralismy sie na Bohol a stamtad na mniejsza wyspe Panglao, jak juz wiecie z wczesniejszych postow. Boracay i El Nido na Palwanie oczywiscie zachecaly ale po pierwsze uznalismy ze nie ma sensu bo podobno tam ciagle leje, a ponadto, a moze przede wszystkim, wiemy juz ze nalezy unikac wszystkiego co szeroko reklamowane i tym samym do bolu skomercjalizowane. Jak pamietacie super hiper plaza na Panglao okazala sie byc porazka, a ta o ktorej nikt nie slyszal egzotyczna oaza spokoju.
FILIPINY – Ludzie, którzy nas spotkali
Staramy sie zanurzac w lokalna kulture i normalne codzienne zycie ludzi. Czasem moze sie Wam wydawac ze wchodzimy im do domu z butami, ale zawsze na ich zaproszenie. Kiedy chodzilismy po ryzowych tarasach w strugach deszczu z lokalnym przewodnikiem zapoznanym w Native Vilage Inn, on zapraszal nas do domow po drodze na krotka przerwe. Zwykle zachodzilismy tylko na podworko, ale zdarzylo sie nam tez przyjac zaproszenie na kawe i dluzsza pogawedke, co zobaczycie na zdjeciach. W miejscach ktore odwiedzamy zawsze poswiecamy duzo czasu na to aby byc blizej lokalnego zycia i aby znalezc kogos kto bylby szybkim lacznikiem do lokalnej spolecznosci. Inaczej wystarczy przyjechac turystycznym busikiem, zerknac na przereklamowane czesto spoty i mozna wracac. My wrecz unikamy wszelkich wycieczek do must-see atrakcji a rozgladamy sie tym co prawdziwe i nieoczywiste i zwykle oddalone od tzw. centrum. Dlatego teraz mozemy sie z Wami podzielic ciekawymi portretami. Pierwszy przedstawia naszego insidera z tarasow ryzowych, Waltera, ktory ciagle zul bitter nuts i mial od tego nie tylko pomaranczowe zeby ale i lekkiego haja potegujacego sie wraz z uplywajacym dniem i iloscia przezutej uzywki. Na nastepnych zdjeciach rodzina Waltera.
FILIPINY – Pola ryżowe w Banaue
FILIPINY – Plażowanie na Panglao
Za nami pierwsza noc w klimatycznej chatce na kurzej nozce. Zdecydowanie bylo to doswiadczeniem bo nigdy jeszcze nie spalismy w lozku na swiezym powietrzu;-). Jak zerwal sie mega wiatr to z okna przyjemnie zawiewalo chlodem, ale jak juz zerwala sie nieopisanej sily ulewa to ja mialam obawy co do tego czy tej nocy nie poplyniemy z calym dobytkiem. Na szczescie nie wpadla nam ani kropla przez strzeche dachu ani przez siatkowe gorne scianki boczne. Oni chyba jednak musza wiedziec cos wiecej na temat tropikalnych ulew niz my, a na pewno to ze ten deszcz nie zacina.
Pan z kogutem trenowal go do walki. Jak sie dowiedzielismy kogut byl dosc mlody jak na wystawianie go na arene (7 miesiecy) ale na trening czas najwyzszy. Wlasciciel ptaka wytlumaczyl nam ze zbyt mlode koguty po prostu jeszcze nie ogarniaja idei zawodow i w momencie kiedy sa agresywnie atakowane uciekaja. Kogut musi miec kolo roku zeby wiedzial ze na zawodach sie walczy;-).
Juz po zmroku wrocilismy na Coco Farm i rzucilismy sie na jedzonko. Ja wzielam do picia sok z trawy cytrynowej ktory smakowal wysmienicie i pachnial cudownie ale pijac mialam nieodparte wrazenie ze pije zel po prysznic L’ Occitane z werbena;-). Wierzcie mi, ten zel pachnie identycznie, nie wiem jak smakuje;-)!
FILIPINY -Lot na Bohol
Dziś pierwszy lot krajowy: z Manilii na Wyspe Bohol.